Po sześciu, siedmiu latach nałogowego picia alkoholu pojawiają się pierwsze organiczne objawy choroby, na tyle poważne, że pijący zwykle zgłasza się do lekarza. Szanse na pełne wyleczenie – całkowite odstawienie alkoholu (abstynencja) – są, niestety, znikome. Pozytywnym wynikiem kończy się leczenie jedynie dziesięciu do dwudziestu procent pacjentów. Kuracja odwykowa w szpitalu kosztuje około 20 000 marek. Obciążenia finansowe kas chorych w związku ze wzrostem alkoholizmu są kolosalne. Alkoholik, w wieku 45 lat uznany za niezdolnego do pracy, przechodzi na rentę z prawem do pobierania zasiłku dla bezrobotnych, co w sumie, według obliczeń ministerstwa zdrowia, kosztuje około 400 000 marek. Nie chodzi mi jednak o koszty, nie są one bowiem przedmiotem mojej irytacji, przeciwnie – cieszę się, że są wysokie i chciałbym, żeby były jeszcze wyższe, gdyż tylko wysokie koszty są zdolne poruszyć ludzi władzy i zmusić ich do podjęcia środków zaradczych wobec wzrostu alkoholizmu. Ludzki dramat ani ich ziębi, ani grzeje. Jedynie ponura wizja kosztów, jakie pociąga za sobą wzrost alkoholizmu, stwarza szansę na zapobieżenie w przyszłości ludzkiemu cierpieniu; przedstawianie zaś jego przyczyn nie odnosi raczej żadnego skutku. I to jest właśnie symptom choroby naszego systemu społecznego, naszej współczesnej cywilizacji.
